Daruj! Ale wszak ty chcesz mego szczęścia, a jest ono tak wielkie w tej chwili, że ledwie mnie całej starczy, by je odczuć.
Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Jakież są, moja piękna przyjaciółko, te ofiary, którychbym, wedle ciebie, nie uczynił, mimo iż nagrodą ich byłoby przypodobanie się tobie? I jakże ty mnie sądzisz od jakiegoś czasu, skoro, nawet w chwili łaskawego dla mnie usposobienia, powątpiewasz o moich uczuciach, albo o mojej energii? Ofiary, których nie chciałbym, albo nie mógłbym uczynić! Zatem, uważasz może, iż jestem zakochany, ujarzmiony? Posądzasz mnie, iż wartość w moich oczach posiada nie samo zwycięstwo lecz osoba zwyciężonej? Nie! dzięki niebu, nie upadłem jeszcze tak nizko i gotów jestem ci tego dowieść. Tak jest, dowiodę ci, choćby nawet pani de Tourvel miała paść ofiarą: wobec tego, nie powinnaś chyba mieć wątpliwości.
Mogłem, jak sądzę, bez shańbienia się, poświęcić jakiś czas kobiecie, która, w każdym razie, posiada bodaj tę wartość, iż nie należy do przeciętnie spotykanego rodzaju. Kto wie, czy fakt, iż przygoda ta wypadła na czas martwego sezonu, nie był przyczyną, iż poświęciłem się jej nieco więcej; i teraz jeszcze, kiedy życie w Paryżu na dobre jeszcze się nie zaczęło, nic dziwnego, że miłostka ta zajmuje mnie niemal w zupełności. Ale też pomyśl, że to zaledwie tydzień upływa, odkąd cieszę się owocem trzechmiesięcznych zabiegów. Ileż razy dłużej trwałem w czemś, co było o wiele mniej warte i nie kosztowało mnie tyle!... a nigdy dlatego nie sądziłaś tak źle o mnie, markizo.