Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Wczoraj, urocza przyjaciółko, o godzinie trzeciej popołudniu, znieciepliwiony brakiem wszelkiej wiadomości, udałem się do opuszczonej bogdanki; powiedziano mi że wyszła. Myślałem poprostu, że mnie nie chce przyjąć, co mnie ani zmartwiło ani zdziwiło; oddaliłem się, w nadziei, że mój krok zachęci kobietę tak grzeczną do zaszczycenia mnie przynajmniej słowem odpowiedzi. Zajrzałem do domu około dziewiątej wieczór: jeszcze nic nie było. Zdziwiony milczeniem, którego się nie spodziewałem, poleciłem memu strzelcowi, aby poszedł zasięgnąć języka i dowiedział się, czy uparta osoba umarła czy jest umierająca. Otóż, za powrotem, obwieścił mi, że pani de Tourvel w istocie wyszła o jedenastej rano w towarzystwie panny służącej; kazała się zawieść do klasztoru ***, zaś o siódmej wieczór odesłała powóz i ludzi, polecając, aby na nią nie czekano w domu. W istocie, to się nazywa załatwić rzecz po formie. Klasztor jest naturalnem schronieniem wdowy; jeśli tedy wytrwa w tak chwalebnem postanowieniu, dołączę do wszystkieh zobowiązań, jakie mam już dla niej, i wdzięczność za rozgłos, jakiego nabędzie cała przygoda. Wszak przepowiadałem ci niedawno, że, mimo twych niepokojów, zjawię się znów na scenie świata strojny w blaski nowych tryumfów!
To jej postanowienie pochlebia mojej miłości własnej, przyznaję: ale drażni mnie to, iż znalazła w sobie dość siły, aby się oderwać odemnie tak stanowczo. Zatem będą pomiędzy nami inne przeszkody, prócz tych, jakich ja sam jestem twórcą! Jakto! gdybym chciał się zbliżyć do niej, mogłaby nie chcieć tego; co mówię? nie pragnąć tego jako najwyższego szczęścia! Toż więc była jej miłość? Jak myślisz, moja piękna przyjaciółko, czy godzi mi się to ścierpieć? Czy nie lepiej byłoby