Pani de Volanges do Pani de Rosemonde.
Mmartwisz się zapewne niemniej odemnie, czcigodna przyjaciółko, dowiadując się o stanie pani de Tourvel; jest chora od wczoraj: choroba jej wystąpiła tak nagle i groźnie, że jestem istotnie zaniepokojona.
Gwałtowna gorączka, prawie ciągła nieprzytomność, nieugaszone pragnienie, oto wszystko, co można stwierdzić. Pielęgnowanie jej będzie o tyle trudniejsze, że z uporem wzbrania się przyjąć jakiekolwiek lekarstwo: do tego stopnia, że trzeba było ją trzymać przemocą, aby jej krew puścić. Ty, która, jak ja, znałaś ją tak wątłą, nieśmiałą i łagodną, czy wyobrażasz sobie, że cztery osoby zaledwie mogą ją utrzymać, i że, o ile tylko próbuje się ją nakłonić do czego, wpada w niepojęte objawy szału? Co do mnie, lękam się, że to jest coś więcej, niż same następstwo gorączki: obawiam się wprost choroby umysłowej.
Obawy moje w tym kierunku pomnaża jeszcze wszystko to, co zaszło przedwczoraj. Około jedenastej rano przybyła w towarzystwie panny służącej do klasztoru * * * . Ponieważ była wychowana w tym domu i miała zwyczaj odwiedzać go niekiedy, przyjęto ją, jak zwykle; wydała się wszystkim spokojna i zdrowa. W dwie godziny potem, zapytała czy pokój, który zajmowała będąc pensyonarką, jest wolny; gdy zaś odpowiedziano twierdząco, prosiła, iż chce go zobaczyć. Następnie oznajmiła, że pragnie zamieszkać w tym pokoju, i dodała, iż opuści go dopiero umarłą: to było jej wyrażenie.
Zrazu nie wiedziano co powiedzieć: ale, gdy ustąpiła chwila pierwszego zdumienia, przedstawiono jej, iż, jako osoba zamężna, nie może zostać przyjęta bez szczególnego upoważnienia. Ten argument, ani tysiąc innych, nie miały żadnego wpływu; uparła się nietylko nie opuścić klasztoru, ale nawet swojej izdebki.