śmierci pana de Valmont, ta nieszczęsna kobieta odzyskała całą przytomność.
Powtarzające się kilkakrotnie słowo „Valmont“ i „śmierć“ obudziły jej czujność: odsunęła zasłony łóżka, wołając: „Jakto! co mówicie? Pan de Valmont nie żyje!“ Miałam nadzieję, iż uda mi się namówić, iż się omyliła i zapewniałam ją zrazu, że źle nas zrozumiała; napróżno. Wymogła na lekarzu, aby powtórzył owo okrutne opowiadanie; a gdy jeszcze próbowałam ją odwieść od tej myśli, przywołała mnie i rzekła po cichu: „Poco mnie oszukiwać? czyż on nie był już umarły dla mnie?“ Trzeba było zatem ustąpić.
Nasza nieszczęśliwa przyjaciółka słuchała zrazu z twarzą dość spokojną; ale wkrótce przerwała opowiadanie mówiąc: „Dosyć, mam już dosyć“. Zażądała natychmiast, aby zasunąć firanki, a gdy lekarz chciał następnie zająć się staraniami swojego zawodu, nie pozwoliła bezwarunkowo, aby się do niej przybliżył.
Około czwartej przybył ojciec Anzelm i pozostał całą godzinę zamknięty sam z chorą. Skoro wróciliśmy, twarz jej była pełna spokoju i pogody. Reszta dnia spłynęła na wskazanych zwyczajem modłach, przerywanych jedynie częstemi omdleniami chorej. Wreszcie, około godziny jedenastej wieczór, wydało mi się, iż oddecha trudniej i więcej cierpi. Wysunęłam rękę, aby ująć ją za ramię: miała jeszcze na tyle siły, aby wziąć moją rękę i położyć ją na swojem sercu. Nie uczułam już jego uderzeń i w istocie, nieszczęśliwa wyzionęła ducha w tejże chwili.
Przypominam sobie, droga przyjaciółko, jak, w czasie twej ostatniej podróży tutaj, niespełna przed rokiem, rozmawiałyśmy wspólnie o kilku osobach, których szczęście wydawało się nam mniej lub więcej utrwalone. Wspomniałyśmy wówczas z upodobaniem los tej właśnie kobiety, której opłakujemy dziś równocześnie i zgon i nieszczęścia! Tyle cnót, tyle chwalebnych przymiotów i powabów; usposobienie tak miłe i łatwe; mąż,
Strona:Pierre Choderlos de Laclos-Niebezpieczne związki.djvu/422
Ta strona została uwierzytelniona.