Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

noc, akurat w wigilję onego, rozstrzygającego dnia. Ano, pięknie! Mistrz Andrea leży u mnie pod łóżkiem, mistrz Mercurio, siedzi w domu, czekając, aż go zawezwą, a ja ucztuję ze swoim oficerem za stołem. Gdyśmy już biesiadę ukończyli, kieruję rozmowę na pewnego szambelana Jego Przewielebności, aby rozwścieczyć swego burczymuchę. Jakoż odrazu wrzeszczeć zaczyna: „Ty tłomoku, kurwo, ty świński pomiocie!“. Obrzuciłam go wzamian całym stekiem obelg i doprowadziłam do tego, że płazem sztyletu tęgo mnie w twarz uderzył. Miałam w kieszeni jakąś szminkę od mistrza Andrea. W mig smaruję sobie ręce, pocieram twarz i podnoszę okropny lament, jak żydzi na pogrzebie. Wtedy mój chwat dudy w miech! Przeraził się okrutnie, że mnie zamordował, wziął nogi za pas i pomknął, aż się kurzyło, do pałacu kardynała Colonny. Tam zamknął się w komnacie dworaka, jęcząc zcicha. O święty Jacku, święty Damianie, święty Jakóbie, teraz utraciłem Nannę i Rzym i wszystko na świecie. Tymczasem ja poszłam ze swoją służbą do alkierza, Mistrz Andrea wygramolił się z pod łóżka i nie mieszkając, machnął mi ranę na prawym policzku, tak zręcznie, że aż strach mnie obleciał, kiedym się w lustrze przejrzała. A zaś mały obwieś — ten sam, co tak zręcznie urządzał owe oszustwa z potłuczonemi półmiskami, sprowadził mistrza Mercurio. Przyszedł i powiada: Nic się nie bójcie, signora, wszystko to furda! Poczekał, aż farba zaschnie, zwilżył szarpie olejkiem różanym i przewią-