Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/122

Ta strona została przepisana.

PIPPA: O, jakże wy je wszystkie, wszystkie, wszystkie na wylot znacie.
NANNA: A teraz zdaje mi się, że jakiś kapitan do drzwi łomoce Boże Ty, mój Boże! Dzisiaj każdy nazywa się kapitanem, nawet poganiacz osłów. Mówię o dobijaniu się do drzwi, albowiem walą okrutnie, chcąc się wydać srogimi lwami, klną przytem na poły po hiszpańsku, na poły po francusku.
Takim jurnym wojakom, moczymordom, piórkosiom nie dawaj posłuchu i dowierzaj im tak, jak się cyganowi dowierza.
Nie zważaj na te nieustanne wrzaski o zaległym żołdzie!
A jeśli która trusia zechce się zadowolnić zapłatą z wyprawy morskiej, którą oni krolowi doradzają, lub ze zwycięstw, jakie odniesie nasza matka — kościół — to niech się karmi smakołykami! Każda inna natomiast, która lubi, aby jej płacili gotówką, niech wysławia tych panów, niby zaściankowych Rolandów, ale nic ponadto!
W przeciwnym razie zyska tylko siniaki na pysku i guzy na łbie. Cały zaszczyt, że będą rozgłaszać wszędy wady twojej dziurki i twego tyłka, chełpiąc się, że kazali ci tańczyć według swego fleta!
PIPPA: Błazny!
NANNA: Stać się kurtyzaną po to, aby chuć a nie głód zaspokajać, znaczy tyleż, co chcieć morze wpław przepłynąć.