czystsze modły. Świt dopiero się perli na wschodzie, gaje otrząsają z siebie rosę, ziemia pachnie, koguty pieją. Wolno idzie przez budzący się świat. Z oddali wynurza się pociąg, którego niezgaszone jeszcze światła lśnią o świtaniu jak brylanty. Jadą różni ludzie w swoich interesach, wiozą kury, kaczki, czosnek, cebulę, myśli ich już od rana zaprzątnięte są brzękiem franków; o duszy nie myślą zupełnie.
Wśród nich siada niepozorny żołnierz artyleryjskiego pułku. Dobrotliwemi oczyma, rozumiejącemi wszystko, ogarnia twarze, i obiecując sobie z całych sił nie modlić się za siebie, lecz za bliźnich, jedzie szczęśliwy tam, gdzie przed grotą z biało-błękitną Najświętszą Panienką chromi wstają, głusi słyszą, ślepi widzą.
Brzask na wschodzie jest już szafranowo-różowy.
Dusza rozkwita.
Wśród cichych i pokornych wędrówek drogami i gościńcami Francji Bourjade musiał widzieć i słyszeć niejedno, co go niemile dotknęło i sprawiło mu przykrość. Dalecy jesteśmy od