To znów o kilka metrów za nim padł pocisk wielkokalibrowego działa niemieckiego. Bourjade padł, ogłuszony i napół przysypany ziemią, ale cały. Kiedyindziej znów zmasakrował obsługę baterji pocisk z ciężkiego działa francuskiego: jeden jedyny Bourjade uszedł z życiem.
Innym razem pocisk niemiecki padł w odległości kilku metrów od niego. Zdawało się, że tym razem śmierć jest nieuchronna, bo Bourjade, wówczas już porucznik, był konno — lecz pocisk nie wybuchł.
Podczas wywiadu nocnego ku frontowi niemieckiemu nieprzyjaciel odkrył jego patrol w odległości dziesięciu metrów od swych okopów. Bourjade zaczął pod ogniem zmykać ku swoim, ale naraz stracił świadomość, gdzie się znajduje, i nie mógł się zorjentować, w którą stronę ma uciekać. W tej chwili tuż przed nim zapłonęła rakieta niemiecka, która mu tak dobrze oświetliła najbliższą okolicę, że bez trudu dostał się do okopów francuskich.
Zbieg okoliczności?
Bourjade ten „zbieg okoliczności” przypisuje stanowczo wstawiennictwu i opiece św. Teresy.
Czy można mu wierzyć?
Sądzę, że tak. Takie rzeczy się czuje.
Strona:Pilot św. Teresy.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.