pięć balonów niemieckich i stoczył liczne boje z niemieckiemi aeroplanami.
A do tego trzeba jeszcze dodać patrolowanie między jedną walką a drugą i wyczerpujące krążenie na wielkich wysokościach w celu obserwowania ruchów przeciwnika. Z tych patrolów wracał Bourjade z szumem w uszach, zupełnie złamany i tak wyczerpany, że aby przyjść do siebie, musiał kilka godzin leżeć wyciągnięty na łóżku. Patrolowanie bez przygód i wzruszeń przygnębiało go. Jego dusza bojownika przekładała niebezpieczeństwa walki, choćby najcięższej, nad wysiłek fizyczny bez treści.
Bezustanku doskonalił metodę atakowania. Uczył się spadać jak pocisk, aby pozbawić atakowany balon wszelkiej możliwości ucieczki. Między innemi obmyślił sobie następujące ćwiczenie: rozciągał na ziemi wielki szmat białego płótna, wzbijał się w powietrze, a potem nagle rzucał się na nie pionowo z wysokości kilkuset metrów ze straszną szybkością, sięgającą granic wytrzymałości aparatu. Kilku ambitnych kolegów, pragnących mu na polu walki dorównać, próbowało go naśladować, ale ćwiczenia te wymagały takiej wytrzymałości i siły woli i były tak niebezpieczne, że najzręczniejsi nawet musieli z nich zrezygnować.
Strona:Pilot św. Teresy.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.