sfery duchowej, który myślał taksamo jak on i z którym go wszystko łączyło. Kolegą tym był niejaki o. Garin, ksiądz i misjonarz Serca Jezusowego. O. Garin już miał wsiadać na okręt, aby udać się do Australji, którą podobnie jak Bourjade obrał sobie za teren pracy apostolskiej, gdy naraz wybuchła wojna, i misjonarz musiał pośpieszyć pod sztandary.
Łatwo możemy sobie wyobrazić, jak przylgnęli do siebie obaj ci nabożni marzyciele, pełni żaru religijnego i nie myślący o niczem, jak tylko o pracy w winnicy Pańskiej i śmierci męczeńskiej wśród dzikich ludów na wyspach nieznanych. Bourjade jeszcze jako artylerzysta ślubował swej patronce, iż będzie żył w okopach jak misjonarz; postarał się nawet o zbudowanie kapliczki, w której się modlił wraz z pobożniejszymi żołnierzami. Teraz miał przy sobie prawdziwego księdza, odprawiającego codzień mszę św., do której mógł służyć. Miał przy sobie misjonarza, z którym mógł wspólnie marzyć o przyszłej pracy, o ułatwieniu, jakiem w tej pracy będzie ich umiejętność latania, o ludach, które będą wspólnie nawracali. Zdawało im się, że już widzą unoszącą się nad wodami świętą eskadrillę, której kapitanem jest sam Chrystus.
Strona:Pilot św. Teresy.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.