Bourjade, którego przez cały czas pobytu na wyspie Thursday kuszono świetnemi propozycjami, udał się wraz z towarzyszami na pokład „Aramei”. Australijczycy nie mogli wyjść z podziwu. Jakże to może być? Opowiadać Ewangelję krajowcom, oświecać dusze papuaskie, gdy w Londynie, w Paryżu, w Sydney można bez trudu dorabiać się sławy i majątku; czyż to ma sens?
To zdumienie, raczej osłupienie, w jakie ludzi wprawiał „szalony” postępek Bourjade'a, bądźcobądź niełatwo zrozumiały przeciętnemu człowiekowi, miał wielkie, głębokie znaczenie i wielką wartość. Niewątpliwie niejeden głęboko się nad tym faktem zastanowił i musiał przyznać w duchu, zgnuśniałym w materjalizmie, że jednak wiara jest ogromną siłą, skoro takiego człowieka, jak sławny pilot francuski, oderwać może od wszystkich dóbr doczesnych, aby go ponieść w służbie Bożej do Papuasów na wyspach Oceanji. Już samo zbudzenie takich refleksyj wiele znaczyło.
Stara, setkami burz i srogich tajfunów skołatana „Aramea” wlokła się niezmiernie wolno. Przyszedł czas burz i coraz silniej zaczynał dąć