poszukiwaczami złota, z którymi tubylcy zaczęliby nas równać, gdybyśmy używali takich samych środków komunikacji, jak oni.
— Jednakże dusze przez ten czas giną, przepadają! — robi nieśmiałą uwagę Bourjade.
— Festina lente! — brzmi ostrożne zdanie.
Może teraz na tym statku, pełznącym jak żółw, ksiądz biskup oceni sprawiedliwie zalety aeroplanu. Niema wprawdzie aparatu, ale przy pomocy św. Teresy napewno znajdzie się go bez trudu. W tem przekonaniu utwierdzają Bourjade'a coraz to nowe trudności podróży i napotykane wciąż przeciwności. Może one są dziełem samej świętej, która w ten sposób chce otworzyć oczy zaślepionym? Będą to w każdym razie doskonałe argumenty przeciw tym, którzy odmawiają skrzydeł żołnierzowi Bożemu.
Pewnego dnia pojawiła się na horyzoncie jakaś ciemna masa, podobna zrazu do bezkształtnej, groźnej chmury, zapowiadającej burzę. W miarę jak statek zbliżał się do tego olbrzymiego obłoku, zaczęły się zeń wyłaniać wyniosłe góry o szerokich grzbietach, a potem ukazała się wyspa, naprzód błękitna, potem ciemnozielona, zieloności prawie czarnej, posępna, wroga.
Strona:Pilot św. Teresy.djvu/074
Ta strona została uwierzytelniona.