powując się wewnętrznie i dostosowując do nowych zadań i nowych warunków pracy i życia, a przedewszystkiem zmagając się z obezwładniającem działaniem klimatu podzwrotnikowego, który na bagnistych wybrzeżach Papuazji jest dla Europejczyka wręcz zabójczy, — nie jest zdolny do wytężonej pracy umysłowej, zwłaszcza po tylu wstrząsających przejściach wojennych. Zarzucał sobie to nieuwagę podczas robienia rachunku sumienia, to znów roztargnienie przy modlitwie i wogóle brak pilności.
Niemało też kosztowało go zabicie samego siebie, ściślej mówiąc, unicestwienie byłego Bourjade'a. Niegdyś wprawdzie powiedział sobie, że zginął na wojnie, że go już niema. Tu nic o jego męstwie nie wiedziano, Papuasi nie wiedzieli o strasznym paroksyzmie, jaki wstrząsał Europą przez cztery lata, a gdyby nawet się dowiedzieli, toby nic nie zrozumieli. Bourjade uważał się za umarłego, który w ciszy swego grobu jest zupełnie szczęśliwy. Ale mimo wszystko niekiedy nagły błysk rozjaśniał błogosławione ciemności; ot drobiazg jakiś, drobne wspomnienie czy czyjeś niebaczne odezwanie się. I znowu zgiełk świata burzył spokój, z takim trudem i wysiłkiem uzyskany, a tak niezbędny do całkowitej przebudowy wewnętrznej.
Strona:Pilot św. Teresy.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.