Wkrótce po przyjeździe do Papuazji Bourjade zachorował na febrę, która go od tego czasu do końca życia nie opuszcza. Jest tedy wszystko, o czem misjonarz marzył: niemoc i bezradność wobec obojętności ludzkiej na sprawy ducha, walki duchowe i cierpienia fizyczne w zupełnem osamotnieniu, bo Bourjade był w pierwszych miesiącach w Waimie całkiem sam.
Nie brakło też pokus szatana. Był czas, że bracia zakonni poważne żywili obawy, iż brat Leon, idąc za skłonnością swą do życia kontemplacyjnego, gotów opuścić Papuazję, by zamknąć się w celi kartuza. Po pewnym czasie ciężkiego zmagania się z samym sobą, Bourjade spostrzega, że jest to tylko podstęp, którym szatan stara się oderwać go od pełnienia obowiązków. Bo oto zamiast pracować w swoim zakresie, on rozmyśla, stacza walki duchowe, zajmuje się wyłącznie tylko sobą i swemi wątpliwościami, a dla sprawy Bożej nie robi nic. Oto jak szatan sprowadził go z drogi obowiązku. W „czarnym zeszyciku” zapisał wówczas: „O, Jezu! pragnąłem służyć Ci w życiu zakonnem, być Twoim misjonarzem — i wszystko to mi dałeś. Dajże mi teraz, abym Ci służył tak, jak Ty chcesz, — abym był takim misjonarzem, jakiego Ty mieć pragniesz.”
Strona:Pilot św. Teresy.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.