Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

Albo, że po raz tysiąc osiemdziesiąt wtóry,
Opisze swojej Józi naprzód urodzenie
W A.... — potem wszystko, co ten cud natury
Zrobił, zdziałał i stworzył na świata zdumienie,
Tu, i na Monte Pincio, tam i w świecie całym,
A zawsze: ja i Józia, my z Józią we dwoje....
To wszystko powiedziane owym tonem śmiałym,
Który znaczy: »Słuchajcie, bo to dzieło moje!....«

Ty mię także uwalniasz, kochany pasyansie,
Od słuchania szanownych naszych myślicieli,
Którzy się po beziku, albo preferansie,
Wzajemnie tem traktują, co gdzie usłyszeli,
Albo co który widział; otóż zbiór ciekawy
Uwag, twierdzeń, dowodzeń zdań najopatrzniejszych,
Niedoczytanych nowin, z czego znów rozprawy,
W kwestyach dla ich umysłu najniedostępniejszych.

Ludzie co nie rozróżnią walca od sonaty,
O metodzie śpiewaczki rezonują śmiało;
W jednym kącie zebrane same dyplomaty,
W drugim reformatorzy, których też nie mało;
Wprawdzie żaden nie słucha, bo wszyscy gadają,
Ale z ruchów, postawy każdego widocznie
Wnieść można o tych panach, że się wszyscy mają
Mało za kompetentnych.... każden za wyrocznię.

I słusznie, wszak marszałków samych masz już pięciu,
Nie jeden był podsędkiem, dwóch kuratorami
Szkół jakichś, a choć trudno cokolwiek pojęciu,
Jak się kraj mógł obchodzić takimi osłami,
Zawsze to matedory, licząc prezydenta,
Którego i dziś jeszce poważane zdanie,
I którego dowodzi figurka nadęta,
Że sam się za mądrego ma też niesłychanie.