Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/049

Ta strona została uwierzytelniona.

Wolę to, jak tych kochanych,
Co mi mówią: Przyjacielu ..
I tych mędrców okrzyczanych,
Jakich znam nadzwyczaj wielu.

Którzy wychodząc z zasady,
Że działają najprzytomniej,
Mnie zimne dają okłady,
Sto pretensyj mając do mnie...

Okładają mię, jak króle,
Rozlicznemi podatkami,
Jak kochanki chcą, bym czule
Żył ich tylko uściskami.

Wmawiają mi swą genialność,
Słuchać mi swych bredni każą,
I przez wzgląd na mą moralność,
Duchem mię swym świętym darzą.

Z tymi, czas mój drogi tracę.
Chcąc sens jakiś z bzdurstw ich zlepić,
A nieraz i coś zapłacę,
Byle się od nich odczepić.

Zawsze w końcu zmuszon sobie,
(Policzywszy wszystkie straty),
Powiedzieć: Otóż, masz tobie,
I to także są waryaty.

Na takich to próbach życie
Zmarnowawszy swoje całe,
Musi człowiek nieodbicie
Zdobyć przekonanie stałe.

Że z owych wszystkich waryatów
Którzy mu wątrobę jedzą,
Najlepsi są, do stu katów,
Ci, co już pod kluczem siedzą.

I dojść do smutnej pociechy
Wszelkiego zaś złego racyi,