Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.

I jedząc wasserzupę na główną potrawę,
Z żołędzi co dzik zbierał, piją teraz kawę!
Tę puszczę, w której nieraz niedźwiedź łohwę robił,
Patrz jak przemysł odmienił, ozdobił, przerobił,
I w miejscu, gdzie marucha rzucał się pod psami,
Aż legł ugodzon kilku trafnemi strzałami,
Gdzie trąby nasze grały, pito pogrzebowe,
Dziś Francuz pozakładał fabryki cukrowe,
I na błocie, gdzie kiedyś były wiuny, raki,
Stoi komin parowy — i rodzą buraki!
Niedźwiedzia ani słychu, ależ za to panie
Samolubstwo Francuza za niedźwiedzia stanie,
Bo prędzej by cię niedźwiedź w łohwie przyjął wdzięcznie
Niźli spekulant Francuz, lecz za to ci zręcznie
Naplecie i nagada dziwów, gdy oceni
Zwłaszcza, że ci coś wyrwać może z twej kieszeni.
A na tejże grobelce, gdzieśmy bili słomki,
Patrz, dziś jakieś szwajcarskie, nieszwajcarskie domki,
I tam gdzie człowiek z biedą po brodach i pniakach
Przez mostek rozwalony i po okrąglakach
Godzinę wiorstę jechał, i złamał oś nową,
Widzisz lecącą z świstem machinę parową,
A za nią szereg długi wagonów z Niemcami,
Towarem rozmaitym, oraz Francuzkami,
Które jadą, bo wiedzą, że w tym kraju płacą
Nietylko za sam rozum, lecz Bóg wie nie zaco.
Szkoda mi cię grobelko! nieraz ja w wiośniany
Piękny wieczór majowy stojąc zadumany
Na tobie, zanim pierwsza słomka zachrapała
Lubiłem słuchać głosu, którym nasza cała
Piękna, dzika przyroda, tem piękniejsza może,
Wielbiąc Twą wielką dobroć, chwaliła Cię Boże
Tą modlitwą najszczerszą, czystą, nieudaną
Bo z szczęścia pochodzącą — nawet niemyślaną;
Te słowiki gdzieś w gąszczu, te na mchu żórawie,
Ten kszyk gdzieś ponad lasem, chruściel w gęstej trawie,
Te chrząszcze i te żuki, wszystko to Ci w śpiewie
Boże mój, wdzięczność głosi, choć o tem i nie wie!