Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

Jednak z pewnych nieba znaków
Sto za jeden stawię:
Za sześć wieków mniej próżniaków
Będzie już w Warszawie!

Także nierzadko się zdarza
Przy nabytej wprawie,
Rozpoznać typ pieczeniarza
Zwykłego Warszawie!

Gościnności któż nie ceni
Danej nam łaskawie?
Ja sam na cudzej pieczeni
Żyłbym rok w Warszawie.

W teatrze stary Żółkowski
Wywołuje brawa,
U nóg ślicznej Modrzejowskiéj
Calutka Warszawa.

Gdy Moniuszko lutnię trzyma,
Pod ton jego łzawy
Wzniośle śpiewa Deotyma
Mieszkańcom Warszawy.

Są odczyty mądrych rzeczy,
Sztuk pięknych wystawa,
Słowem nikt mi nie zaprzeczy,
Że to jest Warszawa.

I choć nieraz wszystkich więzi
Brak wszelkiej ustawy,
Zdolności w każdej gałęzi
Znajdziesz wśród Warszawy.

Choć pozornie nietroskliwa,
Ale w gruncie prawa,
I na litość się zdobywa
Najchętniej Warszawa.

Zacni ludzie, piękne panie,
Bez ujmy zabawie