Strona:Piosnki i satyry (Bartels).djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.
PRZEZ OKNO.




Tyle codzień słyszę rozpraw i namiętnych krzyków,
Wyznań wiary politycznej, miary zawsze jednej,
Tyle wciąż patriotycznych różnych ogólników
I oświadczeń się z miłością dla tej Polski biednej,
Że siadłszy sobie przy oknie, wygodnie w szlafroku,
Wszelkie na bok odrzuciwszy nieufności względy,
Będę sobie obserwował przez to szkiełko w oku:
Kto też zajęty ojczyzną z przechodzących tędy.

Nie zajęty nią zapewne ten chłop z kogutami,
Ani tamten, z wozem pełnym drewek na podpałkę,
Ani te trzy baby z masłem, ni tamta z jajami.
Ani ci dwaj zmierzający prosto na gorzałkę,
Ani ten lokaj w liberyi i butach koślawych,
Prawiący jakieś dusery tej pannie z szynionem,
Ani ten w łatanej kurtce i spodniach dziurawych,
Ani ta jejmość z sążnistym u sukni ogonem.

Ani ten pan z siwą brodą, który tylko zda się,
Chciałby co prędzej się pozbyć żyda, co go goni;
Ani ten pseudo-polak, z tą klamrą na pasie
Z patriotyzmu godłami orła i pogoni
Lecz razem z powierzchownością tak nie nazbyt zucha,
Przytem z gębą tak skrzywioną i nosem spuchniętym,
Iż widać, że przy nastroju najsilniejszym ducha,
Niczem innem jak swą fluxyą musi być zajętym.

Może ten młody elegant z bakami długiemi
A l'anglaise i z całym szykiem krakowskiego dandy,