Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/32

Ta strona została przepisana.
W szpitalu.




W szpitalu garnizonowym odbywała się ranna wizyta. Wysoki, barczysty naczelnik szpitala, w czapce uniformowej na głowie — co było jedyną wskazówką piastowanej godności — wkroczył pierwszy na salę. Obok niego szedł szczupły, blady asystent, silący się płaskiemi konceptami spędzić chmurę z wysokiego czoła groźnego zwierzchnika. Za nim postępował aptekarz, wyróżniający się okrągłą, proboszczowską twarzą, ozdobioną okularami, spadającemi nieustannie z szerokiego nosa.
W pewnem oddaleniu, trzymała się cała czereda zaspanych pielęgniarzy, kapralów, posługaczy i tym podobnej mięszaniny. Na samym końcu tego zaimprowizowanego pochodu trzymał się sierżant, od samego rana trochę „wstawiony”, znany jako zdobywca serc płochych kucharek i pielęgniarek.
Łyknął już w kuchni, z należną jego randze powagą, potężny kielich portweinu, przeznaczony dla pacjentów, i wyraził szczere uznanie ekonomowi, za dostarczenie zdrowego i niefałszowanego towaru do szpitala.
Naczelnik szpitala był w nieszczególnym humorze, przez całą prawie noc zajęty był praktyką pry-