watną, we dnie miał także czas ograniczony, a tu, jak na złość, przybyła znowu pokaźna liczba nowych pacjentów.
Zgniewany węszył wszędzie symulację, irytował się, a przebiegając korytarze, stąpał tak ostro, że deski pod nim trzeszczały.
Do sali chorych wpadł wprost jak burza, po trząsając posługaczki, felczerów i łóżka chorych. Mruczał, klął, beształ asystenta, rzucał się na pielęgniarki, wymyślał posługaczom, chorym przepisywał bezlitośnie ścisłą djetę, prysznice i olej rycynowy, bez względu na to, czy pacjent był chory na oczy, czy żołądek.
Wreszcie z trzaskiem otworzył drzwi sali № 27 i tu swój pochód wstrzymał.
Przystanął przy łóżku obłożnie chorego na zapalenie płuc pacjenta. Leżał on z zamkniętemi oczami, oddychał ciężko, zapadłe policzki obrosły czarną, nierówną brodą, czoło perliło się dużemi kroplami potu.
— Czy śpi? — zapytał lekarz półgłosem.
— On jest bardzo chory — wtrąciła nieśmiało pielęgniarka, usprawiedliwiając chorego.
— Hm... hm... hm... — zamruczał naczelnik, spoglądając na tablicę nad łóżkiem, badając wieczorną i ranną temperaturę. Po chwili zmienionym, łagodnym głosem zapytał po cichu:
— Czy w nocy spał trochę?...
— Nie, panie naczelniku, całą noc fantazjował. Nieustannie przywoływał matkę.
— Biedny chłopak!...
Lekarz stał kilka minut milczący, patrząc z współczuciem na chorego; dopiero gdy spostrzegł, że Mads Hansen otworzył oczy, pochylił się nad nim i powitał z uśmiechem:
— Dzień dobry, kochany Mads, poznajesz mnie?...
— Według rozkazu, panie naczelniku.
Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/33
Ta strona została przepisana.