Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Ten już gotów!...
Zwróciwszy się do chorego, zawołał wesoło: To zadziwiające, jak od wczoraj Mads się poprawił. Wkrótce będziesz znowu dzielnym żołnierzem. Potrzeba tylko lepiej się odżywiać... Nie masz mój kochany na co apetytu?
Mads popatrzał na lekarza wzrokiem zdziwienia, dowodzącym, że słów jego nie pojmuje.
— Pomyśl tylko, może masz apetyt na jakie kurczątko?... Proszę się nie żenować i powiedzieć; wszak jesteś na służbie państwowej, a państwo niczego nie skąpi obrońcom ojczyzny. Może wypijesz kieliszek portweinu?...
— N...i...e!
— Z pewnością przekładasz koniak nad wino?... Także nie?... Zatem szklaneczkę piwa?... A może grzanego wina?...
Na wszystkie te propozycje Mads okazał się nieczuły. Naczelnik zaczął rozpytywać się otoczenia, czy nie zna upodobań chorego, nikt jednak nie znał ich.
Lekarz atoli nie tracił nadziei.
— Cała sprawa polega na fantazji. Przy cierpliwości wpadniemy na rzecz właściwą. Dotąd nie widziałem żołnierza, któryby nie miał skłonności do alkoholizmu.
Niestrudzenie począł wyliczać różne marki wina, gatunki groku, piwa, Mads jednak na najponętniejsze trunki okazywał obojętność, aż w końcu, gdy cierpliwy lekarz zapytał:
A co Mads sądzi o szklaneczce ponczu arakowego z jajkiem?... — na ustach chorego zaigrał uśmiech, wywołany wspomnieniem świąt Bożego Narodzenia. Szeptem niewyraźnym powtórzył, lekko pociągając nozdrzami:
Arak!... arak!...
Na twarzy naczelnika odbiło się zadowolenie.