na chwilę, nadsłuchując, czy nie zostanie wezwany do powrotu.
Po bezskutecznem oczekiwaniu, sam także znużony i śpiący, zaczął powoli się oddalać; co chwilę jednak przystawał na schodach i spoglądał w górę, aż wreszcie znalazł się w bramie domu.
Zimne, wilgotne powietrze owiało mu twarz. Wyprostował się, zapiął starannie tużurek, kołnierz, postawił i przeszedł na drugą stronę ulicy.
Spojrzał w górę. — Przez niebieskie firanki przebijało światło; widział nawet dokładnie klosz lampy, przedstawiający kształt kuli świetlnej. Szukał wzrokiem jej postaci, niestety, napróżno.
Wpatrując się w okno, oczekiwał zgaszenia lampy... światło jednak bez przerwy błyszczało wesoło. — Stał tak jedną i drugą minutę, poczem szybko zaczął się oddalać. Obawiał się, aby go czasem nie zauważyła.
Wieczór był chłodny, wilgotny, w całem tego słowa znaczeniu listopadowy. Wiatrem poruszane szybki w latarniach brzęczały nieustannie, na ulicach utworzyło się błoto, nad domami zaś przeciągały ciemne, poszarpane chmury. Przechodnie skuleni, z podniesionemi kołnierzami biegli szybko do domów, ażeby uchronić się od przeziębienia.
On nie odczuwał zimna; przeciwnie, wiatr wilgotny ochładzał mu twarz rozpaloną.
Z teatru wracała publiczność tłumnie. Widział damy nasuwające kapotki na głowy, okrywające się starannie płaszczami; on przeciwnie, rozpiął tużurek i szedł dalej powoli.
Przeszedłszy pusty plac, wszedł w uliczkę i przystanął przed sklepem z rybami, konserwami, owocami i dziczyzną. Stał długi czas przed oknem wystawowym, jakby się zastanawiał co ku-
Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/38
Ta strona została przepisana.