Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Okno było oświetlone!...
Z wściekłości tupnął nogą. Kurczowo zaciskał klucz, trzymany w ręku... Brała go ochota cisnąć tym kawałkiem żelaza w szyby i w ten sposób gniew swój wywrzeć.
Powstrzymał się jednak, gdyż zauważył jakiegoś młodego człowieka, obserwującego jego osobę. Odwrócił się szybko i zaczął znowu chodzić w dłuż ulicy.
Teraz już wie, o co mu chodziło...
Zdawało mu się, że widział ich razem siedzących, że widział jej postać, siedzącą tuż obok mężczyzny. A może nawet zarzuciła mu ręce na szyję?... Może zapewnia, że go kocha?... A może... ....Nie, nie!... Oni siedzą i spokojnie rozmawiają, on zachwyca się jej pięknością, a ona się śmieje. On chwyta jej rękę, całuje koniuszczki jej palców, ona zaś przechyla wdzięcznie główkę i mówi:
— Patrz, jak cudowną mam szyję.
Teraz on ją całuje, a ona się nie broni... Za chwilę padnie przed nią na kolana, potem...
Stanął znowu przed domem, drżąc z wściekłości...
— Dla czego ten młody człowiek jeszcze tam stoi i spogląda w stronę oświetlonego okna?... Czy on czatuje na niego, czy na nią?...
Udawał, że na przybysza nie zwraca uwagi, myśli jednak czepiały się osobistości, która wyrosła nagle na chodniku, jakby jego sobowtór. Pewny był, że go nie zna; pierwszy raz go widzi... Co to za jeden?... Miałżeby znaleźć się ktoś z dawniejszemi prawami do tej kobiety?... Jeżeli jemu jest niewierną, czyż nie może być innych, prócz architekta, których ona zdradza.
Nie, gdyby tak było, wymieniłaby nieopatrznie nazwisko takiego przyjaciela. Wiedział przecież, z kim ona się przyjaźni, gdzie przebywa, znał wszystkich jej znajomych...