Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/48

Ta strona została przepisana.

czyzn z krótkiemi fajeczkami w ustach i węzełkami w ręku.
Policjant i stróż wyszli ze swej nocnej kryjówki, rozglądając się na wszystkie strony, przeciągali swe członki i poziewali głośno.
Okno wydawało teraz jasność bledszą, więcej matową...
Nagle zauważył, że smuga świetlna w tył się cofnęła i... znikła.
Policjant ze stróżem stali przed domem i coś gawędzili. Gdy koło nich przesuwała się gromadka robotników, zdawało mu się, że jakaś postać dostatnio ubrana, wysunęła się z pośród nich i... znikła.
Wstydząc się biedź, przyspieszył kroku. Policjant z uśmiechem powitał go słowami: Dzień dobry!...
Mruknął mu coś w odpowiedzi i wytężył wzrok w koniec ulicy... Nic jednak nie zauważył. Wobec tego wrócił raz jeszcze przed dom ukochanej, i poraź tysięczny spojrzał w górę. — Światła już nie było.
— Kto był ten odchodzący?.. czy architekt?.. Może kto inny?... A może to tylko fantazja?...
Więc bez żadnego rezultatu, nie sprawdziwszy nic, zmarnował długą, chłodną, nieprzyjemną noc!... I żadnej pewności!... żadnego wyjaśnienia!...
— Czy jeszcze czekać?... Nie... stara stróżka wstaje z pierwszem pianiem kogutów, a wreszcie, gdyby nawet architekt był u niej, z pewnością już zdążył się wymknąć.
Po nocnej włóczędze wracał do domu mokry, zziębnięty, gardło mu zaschło i zachrypło, oczy piekły, twarz pobladła.