Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/53

Ta strona została przepisana.

Raz jeden nawet objąłem jej kibić i szepnąłem do uszka kilka miłych wyrazów.
— Zapewniam, że dusza moja nie była obciążona ani cieniem zdrady mego przyjaciela, zaś co go pana Y., nie miałem zupełnie zamiaru robić go rogaczem podwójnej potęgi.
Zdanie to rozmyślnie silniej akcentuję, zanim przejdę do treści opowiadania.
— W naszym pensjonacie odbyła się pewnego wieczoru zabawa po której późno w noc wszyscy udali się na spoczynek. Ja tylko i mój przyjaciel, pozostaliśmy na werendzie i w dalszym ciągu piliśmy wino. Szczególniej mój przyjaciel z wprawą wychylał kieliszki.
— Wieczór był prześliczny, niebo skrzyło gwiazdami, księżyc rzucał blade światło hen... poza ogród i drzewa parkowe, śpiew słowików, woń kwiatów i balsamiczne powietrze wywierały potężne wrażenie.
Przyjaciel mój, nieco podchmielony, usposobiony poetycznie odezwał się:
— Czy to nie przypomina Florencji, Wenecji, albo innego starego włoskiego krajobrazu?... Zdaje się, żoe żyjemy w czasach średniowiecznych!...
Ty i ja jesteśmy patrycjuszami... w pałacu tym mieszka szlachetna Rozalinda, do której pałam miłością. Na dziś wieczór naznaczyła mi schadzkę... Ty towarzysz mi do miejsca umówionego, a ponieważ pozostaje nam pół godziny czasu oczekiwać na znak umówiony, przepędzamy go przy puharze w ogrodzie zajazdu grubego Maceo.
Dla wywołania większego efektu, zawołałem:
— Za zdrowie twojej Rozalindy!... Wiwat, ty stary romansowy biboszu!...
— Żart na stronę! — odpowiedział, w całym kraju niema tak wiernej kochanki jak ona. Pomimo rozlicznych kaprysów zawsze jest dobrze uspo-