Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/58

Ta strona została przepisana.

— Z opowiadania twego wnoszę, że drwisz ze mnie.
— Chciałeś prawdy i zapewniłeś mnie, że nie przyjmiesz tragicznie, jakikolwiek będzie wynik tej wyprawy.
— Ja też nie przyjmuję tego tragicznie; przeciwnie, cieszy mnie to!...
— A ty?... jesteś chociaż zadowolony?... Czy zasługuje na te pochwały, jakie jej oddaję?
— Możesz z niej być dumny.
— W takim razie wychylmy kieliszek za zdrowie Rozalindy!...
— Niech żyje!...
Piliśmy jeszcze czas jakiś na jej pomyślność, przyczem musiałem najdokładniej opowiedzieć cały przebieg tej awanturniczej ekspedycji. Już dobrze świtało, gdyśmy powstali od stołu i udali się na spoczynek. Pomimo podniecenia się trunkiem, nie byliśmy zbyt wesoło usposobieni, a przy rozstawaniu się, trudno nam było wydobyć z gardła życzenie „dobrej nocy”.
Z pewnym niepokojem udałem się dnia następnego na śniadanie.
W sali stołowej miejsce mego przyjaciela — znajdujące się tuż obok mego — było puste. Również niezajęte było krzesło pani Y.
Czyżby złamał słowo i mnie zdradził?... A może wbrew naszym układom, na zasadzie moich zeznań pociągnął ją do tłómaczenia? Z pewnością tak zrobił...
Wściekałem się na moją głupotę!... Żałowałem teraz że prawdę wyznałem!... Należało, mi przewidzieć, że słowa moje wpiją się jak sztylet, w jego serce i pozbawią go spokoju...
Pod koniec śniadania weszła pani Y. cichutko do sali. Ubrana była w białą suknię, kolor symbolizujący niewinność. Skarżyła się na lekki ból