grze w karty protegowaliśmy szczególniej koniak i delikatny stary Charente.
Szczególniej silnie zamglony był baron. Podczas gry zachowywał się zbyt swobodnie, co nie licowało nawet z jego stanowiskiem społecznem, i wypowiadał zbyt szczerze swoją nadzwyczajną działalność w handlu końmi. Jeszcze dziś — mówił on — wkręciłem nieznającemu się na koniach pastorowi wiejskiemu parę starych szkap, za które najmniej sto talarów więcej zapłacił, aniżeli te chabety były warte.
Wyjął następnie wypchany pugilares z kieszeni i z tryumfem pokazywał nam pieniądze, zdobyte nieuczciwie od sługi Bożego, przyczem śmiał się z jego naiwności.
Zapaliwszy cygaro, sapiąc, grał dalej w karty zachowując się gorzej od stróża.
Ja byłem nieco zdenerwowany. Piłem, mówiąc między nami dużo i nawet przy kartach nie pozwalałem koniakowi wypoczywać; mózg mój jednak funkcjonował prawidłowo i dokładnie zdawałem sobie sprawę z tego co mówiłem i czyniłem.
Na mnie nadeszła kolej wyjścia, gdyż graliśmy z „dziadkiem”; odsunąłem więc nieco krzesło od stolika i... w tejże chwili nauważyłem na podłodze pod stołem pięćdziesięciotalarówkę. Byłem najpewniejszy i nieulegało żadnej wątpliwości, że ją baron zgubił, gdy wydobywał pugilares. Już byłem gotów do schylenia się, podniesienia banknotu i zwrócenia go właścicielowi... Nagle jednak ogarnęła mnie nieprzeparta chęć przywłaszczenia go sobie. Nie posiadałem nic więcej prócz mojej pensji. Była ona wystarczającą aby pędzić bez kłopotu życie kawalerskie, a przecież tak szczupłą, że dobrze liczyć musiałem, aby zadość uczynić wszelkim obowiązkom reprezentacyjnym, wymaganym od urzędnika.
Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/64
Ta strona została przepisana.