Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/69

Ta strona została przepisana.

Na rynku rozeszliśmy się z doktorem. Jak tylko sam pozostałem, schyliłem się, aby sprawdzić, czy pieniądze w bucie się znajdują i wydobyłem je, aby w bezpieczniejszem miejscu ukryć.
Wesoły, pogwizdując, wracałem do domu, planując, że prędzej banknotu nie zmienię, aż pensji nie podniosę z kasy. Co trzy miesiące będę kilka grubszych banknotów zmieniał w banku miejskim, aż do wymiany pięćdziesiątki.
W domu poleciłem rzęsiście oświetlić mieszkanie, wydobyłem buteleczkę wspaniałej madery i zapaliłem wyborne cygaro. Teraz z pewnością baron pali jedno z tych cygar, które w oczach moich zabrał z pudełka landrata. Czy w rzeczywistości jest on lepszym odemnie?...
Czułem się w wybornym humorze, przyglądając się pięódziesięciotalarówce, leżącej na stoliku obok kieliszka z winem. Ogarnęło mnie uczucie zadowolenia, jakie objawia się przy wygranej na loterji, albo przy otrzymanym spadku.
Zanim udałem się na spoczynek, schowałem banknot między paczkę listów, które na strychu w niezamkniętej walizie leżały. Kryjówka ta, dla tego, że wszystkim dostępna, wydawała mi się najpewniejszą.
Dnia następnego najpierw udałem się do krawca i obstalowałem sobie palto zimowe. Miało być podbite jedwabiem. Palto to było jakby darowane, dlaczego więc nie miałem zadysponować sobie zbytkowniejszego okrycia grzbietu?
Od krawca udałem się wprost do landrata, którego zastałem w biurze. Powitał mnie serdecznie, choć z nieco nachmurzoną miną.
— Kochany burmistrzu! powiedz sam, czy to nie fatalna była wczoraj historja? Co mi pan radzi uczynić? Nie można sobie tego inaczej tłómaczyć, jak tylko skradzeniem pieniędzy przez służbę.