Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

go powiedzieć jej mogłem nad „Serdecznie dziękuję za chwilę razem“? Nic było trudnego do rozwiązania węzła, lecz lekka kotylionowa kokarda, złożona z różowej i białej wstążki. Nie umiałem się przezwyciężyć, nie umiałem wypowiedzieć ckliwych słów pociechy i podzięki nad tym pozornym grobem. Wstydziłem się jej, nie chciałem brać udziału w tej banalnej pustej roli, zwłaszcza, że wiedziałem, iż nie odmówi sobie przyjemności odpowiadania mi podług słów wielkich dramatów.
Chęć zerwania z ostatnią moją kochanką nie była najgłówniejszą przyczyną wyjazdu mego z miasta. Uciekałem przed tak zwanym sportem miłości, któremu w wielkiem mieście hołdują — i ja hołdowałem. Głównie hołdowałem dlatego, by poniżyć miłość, zepchnąć ją z wyżyn zawrotnie wysokich, wzniesionych przez ślepą wiarę młodości, z tym rezultatem, że sam jednego pięknego poranka leżałem na ziemi z połamanemi członkami.
Kochałem a oszukano mnie. Zamknąłem swój smutek w sobie samym, poprzysiągłem nie ulegać miłości i nie dać się przez nią wykierować na głupca. Zwyciężony — chciałem innych zwyciężyć. Bawiono się mną, chciałem się innymi pobawić. Nie chciałem ranić, jak mnie raniono, ale porwać miłość za kark, jak mnie pochwyciła. Nauczałem innych, by tak samo postępowali. Mówiłem, że miłość jest igraszką, że nie warto jej za co innego uważać a tem mniej życiem przypłacać. Uczyłem, że często