biblioteki, których półki — pełne książek o wyblakłych, niebiesko‑żółtych grzbietach. Po drugiej stronie podłużnej ściany znajdują się trzy okna, owalnemi otoczone łukami. Szybki — pożółkłe i zzieleniałe, w głębokich, łukowych tkwią wycięciach.
Okna sięgają do podłogi: ztąd roztacza się widok na ogródek biblioteki, graniczący z klasztornym i cmentarnym. Jest to kawał urodzajnej ziemi, zarośniętej krzakami, pięknemi kwiatami na zielonem tle trawnika. W pośród gromady drzew, uginających się pod ciężarem owoców, wznosi się wysoki, płaski, wpół zniszczony kamienny nagrobek z równie zniszczonym starym napisem.
Najczęściej jednak wzrok mój zatrzymuje się na wysokim, żółtym murze, oddzielającym ogród od wązkiej uliczki. Tam, gdzie mur podwójnym się staje i tworzy czworokąt, spostrzegamy ślady grubo wyciosanych schodów a między murami rośnie drzewo, którego gałęzie ledwie się zielenią, w dowód pełnego troski żywota. Przyglądam się schodom w ścianie i schowanemu drzewu i marzę o młodym braciszku zakonnym, który na tem samem, co i ja, siedząc miejscu, przysłuchiwał się rozmowie zakonników, prowadzonej przy wieczerzy. Myśli jego wędrują gdzieindziej, serce bije niespokojnie. Przypatruje się przez nizkie okna złotej grze kolorów zachodzącego słońca. Następnie zakonnicy udają się na spoczynek a noc swym płaszczem otula ogród klasztorny. Ostrożnie otwierają się drzwi refektarza, młody braciszek wymyka się
Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.