Na pożegnanie ukłoniła się i odeszła, ja jednak pozostałem i cicho posyłam za nią tysiące błogosławieństw, całą harmonię dziękczynienia i szczęścia. Czy ją kocham? Nie, bo jej nie pożądam. Nie chciałbym nic w naszym zmienić stosunku. Zmysły moje śpią, jak dzieci w kołysce i uśmiechają się do pieszczoty jej głosu. Wielkie, łagodne ciepło, płynące z jej oczu, opromienia mię. Uścisk jej dłoni jest czuwaniem anioła. Gdyby nieprawdopodobieństwo prawdą się stało — a ona dziś do mych zapukała drzwi — uciekłbym, jak przed profanacyą i wydawałbym się sobie przeklętym, jak człowiek, który, stojąc nad źródłem oczyszczenia, widzi męty skupione wokoło swego obrazu.
I gdym znów w swoim siedział pokoju i wpatrywał się w kwiaty, uczułem potrzebę dania jej do zrozumienia, jak bardzo cenię jej przyjaźń. Napisałem na karteczce: „Od człowieka, zbawionego przez ciebie“. Wziąłem kartkę i różę, pobiegłem do domu młynarza, przytwierdziłem je do drzwi. Ponieważ ojciec jej jest niewidomym, pewien jestem, że w właściwe wpadną ręce. Powracam do domu a w piersi mej słowicze słyszę śpiewy.
Dzisiaj spędziłem całe rano na wałach portu i przyglądałem się nadchodzącemu parowcowi. By uniknąć możliwego spotkania ze znajomymi pod-