Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

w szczęśliwe i piękne chwile. Słuchałem opowiadań starego a dusza moja cieszyła się widokiem Małgosi. W skromnej szarej sukience, chłopskim ciemnym opasana fartuszkiem, wchodziła i wychodziła, przynosiła nam kawałki smarowanego chleba, powidła własnego wyrobu, nakładała fajki, przyrządzała znakomity grog ze starego indyjskiego araku. Za każdem jej wejściem promień słońca rozjaśniał pokój. Widziałem po przebłyskach życia w zamarłych oczach starego, że tego samego, co i ja, doznawał wrażenia.
Małgosia wyszła, by przyrządzić wieczerzę. Stary rozpoczął opowiadanie: „Zanim na górze osiadłem, wędrowałem długo, długo po świecie. Kierowałem swojemi i cudzemi okrętami, żeglowałem po wielkich morzach. Pewnego jednak dnia doszedłem do wniosku, że przestać już mogę. Widziałem więcej, niż widzieć chciałem; czasy się pogorszyły, praca moja nie przynosiła należytych zysków. Wybudowałem wiatrak. Wiatrak jest pewnego rodzaju okrętem, bez wiatru i żagli poruszać się nie może a miele o wiele pewniej. Okoliczni młynarze żegnali się na widok nowego współzawodnika. Dziwili się, że pomimo niepogody i burzy wiatrak zawsze w ruchu. Wkrótce zmełł tyle, że mogliśmy żyć bez troski o jutro; zestarzałem się, ostry wiatr i kurz wzrok mój zepsuły. Uprzykrzył mi się wiecznie hałasujący, ruchliwy a jednak stojący na jednem miejscu wiatrak. Byłem znużony, zapragnąłem spokoju. Niema wtem właściwie nic dziwnego.