Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

Byłem spracowany jak stara, popędzana batem dorożkarska szkapa, któraby z radością leżała na bruku, oczekując śmierci.
Śmiertelnie jestem zmęczony i wyczerpany zabawą, pracą, obroną swego stronnictwa, napastowaniem przeciwnego; śmiertelnie zmęczony i w głębi serca obojętny, czego mi przecież ani słowem, ani zachowaniem zdradzić nie wolno. Najbardziej jednak zmęczony tą wieczną walką o pieniądz — o ten pieniądz, który zdobytym być musiał w męce, pożyczany, opłacany procentami, oddawany z rosnącym trudem, ciągle powiększająca się lawina, coraz groźniejsza, przytępiająca w dzień zdolność do pracy, spędzająca w nocy sen z powiek, coraz trudniejsza do wytrzymania. Dziwią się mniej lub więcej wzrastającej liczbie rozgoryczonych, między ludźmi nie należącymi do klas niższych. Wyjaśnienie jest łatwem. Cóż do stracenia ma dziewięciu, albo dziesięciu z nas, należących do wyższej klasy, przy jakiejś zmianie ekonomicznych warunków? Najmniej dziewięciu, lub dziesięciu z nas należy do proletaryatu, prowadzącego beznadziejną walkę, by zrównoważyć dochody, jakie mamy przy dzisiejszym porządku społecznym — z wydatkami, jakich wymaga od nas tenże porządek społeczny, jeśli pozostać chcemy w naszej sferze. Z małemi wyjątkami żyjemy wszyscy nad stan — urzędnicy i artyści, uczeni i kupcy, duchowni, aktorzy, oficerowie, literaci, burmistrze i poeci. Cóż utracilibyśmy, gdyby nagle