Podobna do małego, skromnego cienia, sunęła przez ulice miasta; zielony wełniany szal otulał jej plecy a głowę przykrywał chłopski czepek.
W domu tym otrzymywała za darmo mieszkanie. Utrzymywać się jednak musiała sama. Chodziła do syna; codzień do jednej z sześciu rodzin. Krawieczyzny nie znała, ale łatała i reparowała znakomicie; najwięcej obdarzone dziećmi rodziny, utrzymywały ją i dobrze na tem wychodziły a ona nie robiła żadnej między niemi różnicy. Skromną zapłatę sześciu szylingów uważała zawsze za wystarczającą. Coprawda dostawała pożywienie i na tym punkcie dogadzano prawdziwie Annie Maryi; gotowano jej ulubione potrawy, co dla gospodyni trudnem nie było a dzieciom podwójną sprawiało przyjemność.
Anna Marya wybierała potrawy przez dzieci lubiane — ulubiony jej obiad składałby się z owocowej zupy i pączków. Co czwartek przychodziła do nas. Na ulicy podobna do cienia, w pokoju stawała się małym a jasnym promykiem słońca. Zawsze zadowolona, zawsze pełna dziękczynienia i zachwytu. W naszem towarzystwie stawała się zupełnie swobodną. Starsi przestraszali ją powagą i mądrością. Dzieci były jej żywiołem. Ich smutki i radości były jej smutkami i radościami. Dzieliła nasze poglądy i wyobrażenia. Całe popołudnie, wolne od szkolnych zajęć, spędzaliśmy w małym pokoiku i gawędzili, jak z rówieśnikiem.
....Nadeszła godzina wyjazdu naszego z miasta.
Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.