Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

Anna Marya stała nad brzegiem i płakała rozrzewniającym duszę płaczem.
Rzeczywiście, nie zapomniała o swoich młodych przyjaciołach.
Mijały lata — dorosłem, skończyłem gimnazyum. Dostałem list z wiadomością o śmierci Anny Maryi; z dziwną lekkomyślnością rzadko o niej myślałem. Jej pamięć była stałą: brata mego, mnie, dwóch znajomych chłopców uczyniła dziedzicami swego majątku. Wynosił pięćdziesiąt talarów i miał być podzielonym na cztery części, co wypada dwanaście i pół na jednego.
Pięćdziesiąt talarów — to osiemset dni pracy, to odkładanych codzień sześć szylingów.
Przepodróżowałem swe dziedzictwo. Za Anny Maryi sześć szylingów, wędrowałem kilka tygodni po egzaminach.
Dlatego, Małgosiu, nabiegają mi łzy do oczu na widok tego biednego domu, w którego oknach za geranium i lakiem, stare siedzą niewiasty.




XXII.
Listopad.

Przyjaciółka moja z zakładu — jest Małgosi i mojem jedynem towarzystwem. Przed kilkoma dniami zaprosiłem ją do mojego pod strychem mieszkanka, na czekoladę z kremem. Przywieźliśmy ją w dorożce a po uczcie, gdy znowu wsiadała do powozu, Małgosia obdarzyła ją koszyczkiem jabłek,