Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Małgosia domyśliła się celu kabały z wyrzeczonych słów o przyjacielu, o damie serca, potajemnej przesyłce, westchnieniach... Pragnęła uniknąć tego wszystkiego w tak licznem towarzystwie. Wdzięcznem spojrzeniem zgodziła się tedy na odłożenie propozycyi do następnego razu; wzamian prosiłem ją, by zaśpiewała kilka pieśni, w pokoju prządek, dla uświetnienia uroczystości.
W pokoju prządek stoją kołowrotki. Kółeczka warczą a rozmowa toczy się wokoło spraw zakładu. Pokój ten jest również kaplicą, umieszczono w nim harmonium. Wiadomość o śpiewie rozeszła się lotem błyskawicy po zakładzie, a kiedyśmy weszli do sali pod dyrekcyą naszej przyjaciółki, uważającej się za dyrektorkę wielkiej opery — była przepełnioną. Siedzą tam w samych, na prędce włożonych, świątecznych czepkach, w należnem skupieniu, stare, pobożne kobieciny. Wysmukła i hoża, pełna uroku młodości, odbija się od nich starych i zgrzybiałych. Świeża, jaśniejąca korą trzcina, stoi między połamanemi krzakami. Ale w sercach wszystkich tych pomarszczonych, o zapadniętych twarzach staruszek, wzbudził widok Małgosi odblask wiosny, pełne podziwu wzruszenie. Kiwają się na wszystkie strony w czepek ubrane głowy.
Grobowa nastąpiła cisza. Małgosia zasiadła do harmonium. Powietrze w nizkim, napełnionym ludźmi salonie, jest ciężkie i gęste. Tony płyną jak po rosie, unoszą się jak świergotanie ptasząt, jaśnieją jak rosa w promieniach słońca, roznoszą