Wiosna wcześniejsza w tym roku niż zwykle. Dzwony weselne dźwięczą wśród natury. Narzeczeni tęsknią za dniem ślubu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Otrzymałem papiery ze stolicy, między innemi świadectwa, bez których nie danoby mi ślubu, nigdzie, nawet na Wiatrakowej Górze. Widzę, że w pierwszym roku życia szczepiono mi ze skutkiem ospę. Dzięki Bogu, inaczej nie wolnoby mi było wstąpić w święte związki małżeńskie.
Jutro rozbiorą wiatrak. Stary z tego powodu był w doskonałym humorze.
Małgosię dziś rano pod młynem spotkało nieszczęście. Lekarz nie odbiera nam nadziei.
W nocy straszny wył wicher. Rano nie wiem, bo idąc w stronę góry, nie zwracałem uwagi na pogodę.
Wyszedłszy z lasu stanąłem na szczycie, ujrzałem Małgosię pod młynem, stała na wale, między śmigami, jak wtedy, gdym ją pierwszy raz ujrzał. Myślałem: robotnicy nie przyszli — zresztą jeszcze