ki, w pokoju rozwinęłyby się prędzej. Gdyby tak wolno było, choć jedną zerwać gałązkę“!
Otwierają się drzwi młynarzowego domu; lodowate tchnienie wesołe mrozi twarze: Na białem łożu młoda spoczywa dziewczyna, zimna i blada. A u jej boku stoi mężczyzna, obcy na Wiatrakowej Górze. Oczy jego już łez nie mają, nie płacze. Pochylony nad swoją zimną, białą narzeczoną, mówi:
„Wiosna umarła“.
Dzisiaj zaniesiono Małgosię na cmentarz, na miejsce wiecznego spoczynku.
W kapliczce przytułku odbyło się nabożeństwo żałobne. Siedziały tam stare kobiety i szczere roniły łzy nad śmiercią tej, która wniosła w ich zawiędłe serca młodość i piękność a sama bezlitośnie oderwaną została od swego szczęścia. Na trumnę pokładły wieńce, uwite drżącemi rękami z mchu, bluszczu i nieśmiertelników a ozdobione serdecznemi napisami z czarnych i białych perełek.
I teraz starym, złamanym głosem, śpiewały jej, jak ona im:
Boże mój Boże! Jakże cieszyła się Małgosia, że tutaj ze mną stanie przed tym ołtarzem; dziś na tem samem miejscu, leży w trumnie oblubienica