Strona:Pisarze polscy.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

względnej wartości cnoty każdej. Stąd ich niezgłębiony, przeraźliwy pessymizm. Na ich ustach przywarł lodowaty uśmiech ironii, która zarówno zdaje się pogardzać nikczemnością i cnotą. Do szpiku kości szlachetni szlachetnością abnegacyi i poświęcenia, nie rozumieją i nie silą się rozumieć ani jej celu, ani jej początku. Uczucie ich i czyn nie zna wahań i szamotań, ale myśl wątpi zawsze. Mimo cierpienia, nie skarżą się nigdy. Może dlatego, że ta skarga za zniszczoną radość istnienia, za bezpłodną mękę, której plon może nigdy nie wzejdzie, byłaby tak przerażająca i potworna w swej bezsilnej rozpaczy, że Żeromski urywa każdy swój utwór w chwili, gdy ofiara spełnioną została. O dniu jutrzejszym dra Piotra, pani Ewy, doktora Judyma, nie mówi nam Żeromski. Raz jeden tylko już po ofierze męczennik jego się ocknął i krwawą pięść wznosząc ku górze, wołał: »Łakomy zżeraczu i zawistny tępicielu szczęścia, czemu nie poszedłeś do szatana uczyć się dobroci? Dobry jest szatan i państwo rozkoszy jego: noc. Niech będzie błogosławiony szept jego cichy«. Ale to było dawno, wśród pustyń Tebaidy i głos ten rwał się z piersi dziecka, które było pierwszem pokoleniem, poświęconem cierpieniu. Dr. Piotr, Judym, potrafią jeszcze szydzić, lecz niezdolni już są przekląć i burzyć się przeciw sile fatalnej, która ich niesie jak wicher. Jan był wybrańcem cnoty, oni są jej niewolnikami. On chciał, oni muszą jej służyć. I dlatego każdy czyn ich poświęcenia jest tak bolesny, rozpaczliwy, brutalny nieraz: nie wytrysk woli, lecz wykonanie wyroku.