Strona:Pisarze polscy.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

szłości wszystko tak samo przemawia tutaj głosem z przedwieku; z naw kościoła katedralnego wyglądają ku nam oblicza działaczy dramatu: prezydent Dekert, prymas Poniatowski. Opodal znów przywodząc na pamięć weselsze chwile z życia aż nadto rozbawionego dworu: Bacciarelli, malarz królewski i piękna jego żona. Nieco dalej z białego marmuru wzniesiony Małachowskiego marszałka nagrobek z napisem, który wdzięczność miasta kładła. I tak zewsząd, z każdego murów załamu tchnienie przedwiekowej przeszłości się wyrywa.
I nie tylko z murów martwych, lecz i z życia przeszłość ta jeszcze dosłyszanym szeptem przemawia. Na szyldach i na tablicach domów wypisane często nazwiska o niepowszedniem dziś brzmieniu, które jednak w przedstuletniej kronice łatwo odnaleść. Wycofana z obiegu złotówka tu jeszcze jest w użyciu. Przekupki — tu ich właśnie kraina — i handlarze rachują nań równie dobrze, jak starzy emeryci, których tu więcej niż gdziekolwiek w innej stronie miasta. Wszystkie twarze tu jakieś inne, mimo gwaru handlowego spokojniejsze i czystsze. Z maleńkich dawnego typu kawiarni, jakich w całem mieście już niema, wysunie się czasem lub przejdzie przez cichy, ulubiony od dzieci plac Kanonji, postać zgarbiona w niemodnej kapocie, z twarzą pomarszczoną, z siwymi obwisłymi wąsy — i przykuwa oko, budząc wspomnienia dawnych bojów, głośnej niedostępnej chwały.
Gdy zmrok wieczorny szarością napełni te ulice, gdy ostatnie promienie łagodnym i soczystym blaskiem leją się po blankach domów, zanim w nie-