Strona:Pisarze polscy.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

maną szczerość, bezpośredniość, coś jakby głos spowiedzi, pamiętnika.
Źle jest przyjść zawcześnie, ale stokroć gorzej i boleśniej — przybyć zapóźno. Tamci mogą być zwiastunami, czeka ich nadzieja i sława; tym pozostaje tylko tęsknota i zapomnienie. Dlatego bladolica poezya Perzyńskiego jest dwakroć smutna i cicha; jest cicha nietylko dlatego, że o dotkliwych ukrytych łzach swych mówi, ale i dlatego, że wie dobrze, że głos jej niewielu usłyszy, że otoczą ją tylko ci, którym jest bardzo, bardzo bliska. Będą oni tak jak poeta szukali w tych wierszach nie nowych natchnień, ale dawnych wspomnień, nie zachwytów, ale uświadomień, ale przypomnień chwil, które się zatarły, a nie powinny zniknąć. Będą odkładali książkę często, aby pozwolić rozigrać się wyobraźni, aby stanąć chwilę nad zrębem czasu i wzrokiem ścigać mary nieziszczone, nadzieje i tęsknoty, tak dalekie od życia, że niewiadomo, żali zapadły już w przeszłość, czy też jeszcze błyszczą na zorzy przyszłości. Będą przeżywać drugi raz gorzkie chwile rozterki, chwile bezpłodnego, lecz szlachetnego cierpienia; chwile walki dusznej, od której odpoczęli już może w niszczącem błocie samozadowolenia. I zamkną książkę z wrażeniem, że przeszedł przed nimi nie artysta obojętny, nucący zuchwałą piosnkę swego natchnienia, ale duch jakiś bliski, który przed nimi spowiadał się poezyą. Ta poezya wielbicieli sobie nie podbije, zbyt mało jest na to brutalna, zbyt mało bezwzględna, zbyt czuła i miękka; zyszcze natomiast poecie kilku przyjaciół nieznanych, kilku