Kto kogo oszukiwał i kto kogo wyzyskiwał? Oni jego, że są tymi wolnymi, nieznającymi pęt duchami, za którymi on tęsknił — czy też może on ich? On ich — że po stracie swych wiar, po ukochaniach rozproszonych i spełzłych znajdą w nim wierną i pewną ostoję, że on przez zewnętrzną śmieszność ich brzydoty odczuje, z jakich głębi płynie ku niemu ich uwielbienie, zrozumie, iż daremna ich hulanka lub pijatyka, »jednak i to męczeństwo«, że będzie dla nich wybawcą i odkupicielem? Kto komu kłamał?...
Przybyszewski zaczął tworzyć po polsku. To już nie była spowiedź duszy, przecudowna symfonia pożądania, rozkoszy, śmierci i unicestwienia, nie rozpasane, olbrzymie jak widnokręgi nieba, wizye wszechpotężnej głodnej płci, które porywają w »Totenmesse«, »Homo sapiens« i »De profundis« — to był kodeks artystyczny, przepis na potęgę obłędu. Zimna recepta, jak wydobyć z pióra przepych nieznającej granic żądzy, jak dostać się do ostatniej głębi, gdzie drży naga, nieosłonięta szatą rozumu i logicznego myślenia dusza — i recepta skuteczna. U niejednego bowiem odbiła się echem i wyrwała mu z duszy słowa, strofy, obrazy, jakby dyktowane myślą Przybyszewskiego, mniej silne i mniej wstrząsające może, ale nie mniej szczere, pociągające i głębokie. Więc jeśli dla naśladowców recepta była tak pożyteczna, kto wie, czy nie oddała większych jeszcze usług swemu twórcy? I budzi się natarczywie żądające odpowiedzi pytanie, ile w tych dawnych arcydziełach jest przeżytego cierpienia, a ile chłodnego słów
Strona:Pisarze polscy.djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.