lazł w najlepszym razie wyciągnięte dłonie. Słuchano go uszami, ale nie starano się rozumieć duszą. Feldman przyniósł ze sobą potężne, gorące tchnienie zapału, w każdą z drobnych walk codziennych kładł ogień duszy — i słowa jego podziwiano nieraz, jako piękna słowa — ale nie chciano w nich wysłuchać krzyku duszy, zbyt głośnego może przez samą szczerość swoją. Półtoraroczne istnienie »Dziennika krakowskiego« to ciągła tragiczna walka obojętności jednych, ironicznej uwagi drugich z odważnym rozpędem duszy, która chciała dwie obce lub wrogie sobie sfery złączyć i zharmonizować. We wstępnych artykułach Feldmana jest więcej polotu i natchnienia, więcej marzycielstwa, niż w niejednym pięknym poemacie. Poemat się urwał nagle i gwałtownie: zbyt naciągnięta sprężyna woli pękła i pogrzebała wraz z sobą pierwszą tamę, którą przeciw zalewowi ciemnoty, podłości i fałszu w Krakowie wzniesiono. Z biegiem lat wzniosły się nowe tamy, trwalsze może, bo nie oparte jedynie na niezmordowanym wysiłku jednostki, ale w duszy Feldmana katastrofa ta zdaje mi się znaczyć jednę z granicznych epok duszy. Skończył się okres marzenia, zaczął się okres życia. Marzenie: to »Jeden z wielu«, czyste i chlubne wspomnienie dzieciństwa, to »Nowi ludzie« — pierwsze wrażenie duszy upojonej zetknięciem się z nowym światem młodości i walki, to »Ananke«, wreszcie — stłoczony gwar życia, rozigrana fantazya zmysłów naokoło tej duszy; życie: to praca krytyczna, to »Sądy Boże« »Cudotwórca« — oderwany od własnej istoty dra-
Strona:Pisarze polscy.djvu/144
Ta strona została uwierzytelniona.