cynglu. On wcale nie chciał Drahomira zabić. Sześć kroków, taka blizka meta. Oh! to okropnie patrzyć na cudzą śmierć! — naprawdę wolałbym sam zginąć. Strzelali na komendę: raz! dwa! trzy! słyszymy strzał, ale jeden. Lecimy, Pretwic postąpił dwa kroki i ukląkł, chciał mówić: krew rzuciła mu się ustami; potém wziął pistolet i strzelił w bok. Myśmy już stali wkoło, a on powiada do Drahomira: „Łaskęś mi zrobił, dziękuję. To życie do ciebie należało, boś je uratował. Przebacz — powiada — bracie!” powtórzył jeszcze raz: „Daj rękę” i zaczął konać.... (obciera chustką pot z czoła). Drahomir rzucił mu się na piersi.... O, doktorze! doprawdy to okropne. Biédna panna Stella! co się z nią stanie teraz?
Cicho! na miłość boską, przy niéj ani słowa! Ona chora.
Będę milczał.
Opanuj pan wzruszenie.
Kiedy nie mogę nóg opanować, bo się podemną trzęsą.
Myślałem, że tu i Pretwic jest z wami. Józwowicz, gdzie jest Pretwic?