Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (1883) t. 5.pdf/241

Ta strona została uwierzytelniona.
II.

W jednę stronę wraca ku Pognębinowi Magda z tłumem bab i płacze, w drugą stronę świata rwie w siwą dal pociąg, najeżony bagnetami, a w nim Bartek. Siwéj dali końca nie widać. Pognębina téż ledwo dojrzeć. Lipa tylko szarzeje i wieża na kościele się złoci, bo po niéj słońce igra. Wkrótce i lipa rozpłynęła się, a złoty krzyż wyglądał tylko jak punkt błyszczący. Dopóki ten punkt świecił, patrzył na niego Bartek, ale gdy i on zniknął, frasunkowi chłopa nie było miary. Zdjęła go niemoc wielka i czuł że przepadł. Zaczął tedy patrzeć na podoficera, bo już prócz Boga nikogo więcéj nie było nad nim. Co się teraz z nim stanie, to już w tém głowa kaprala; sam Bartek już nic nie wié, nic nie rozumié. Kapral siedzi na ławce i trzymając karabin między kolanami pali fajkę. Dym co chwila, jakby chmura zasłania mu twarz poważną i markotną. Nietylko Bartkowe oczy patrzą na tę twarz, patrzą na nią wszystkie oczy ze wszystkich kątów wagonu. W Pognębinie lub Krzywdzie, każdy Bartek lub Wojtek jest sobie pan, każdy musi myśleć o sobie za siebie, ale teraz od tego kapral. Każe im się patrzeć na prawo, będą patrzeć na prawo, każe na lewo,