Był okręt, który zwał się »Purpura«, tak wielki i silny, że się nie bał wichrów, ani bałwanów, choćby najstraszniejszych.
I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spiętrzone wały, kruszył potężną piersią podwodne haki, na których rozbijały się inne statki — i płynął w dal, z żaglami w słońcu, tak szybko, że aż piana warczała mu po bokach, a za nim ciągnęła się szeroka i długa droga świetlista.
— To pyszny statek! — mówili żeglarze z innych okrętów. — Rzekłbyś: lewiatan fale porze!
A czasem pytali załogę »Purpury«:
— Hej, ludzie! dokąd jedziecie?
— Dokąd wiatr żenie! — odpowiadali majtkowie.
— Ostrożnie! tam wiry i skały!
W odpowiedzi na przestrogę, wiatr tylko odnosił słowa pieśni tak szumnej, jak burza sama:
»Wesoło płyńmy, wesoło!«