rze krwi. Z otwartego wagonu, w którym siedział Bartek z pognębińskimi ludźmi, widać było wsie, sioła i miasteczka, wieżyczki na kościołach, bociany poprzeginane jak haki, stojące jedną nogą na gniazdach, chałupy osobne, sady wiśniowe. Wszystko to migotało przelotem, a wszystko czerwone. Żołnierze poczęli szeptać między sobą tem śmielej, że podoficer, podłożywszy sakwy pod głowę, zasnął z porcelanową fajką w zębach. Wojciech Gwizdała, chłop z Pognębina, siedzący wedle Bartka, trącił go łokciem:
— Bartek, słuchaj-no!
Bartek zwrócił ku niemu twarz z zamyślonemi, wyłupiastemi oczyma.
— Czegoż patrzysz jak cielę, co idzie na rzeź?... — szeptał Gwizdała. — Ale ty, niebożę, idziesz na rzeź, i pewnikiem...
— Oj, oj! — jęknął Bartek.
— Boisz się? — pytał Gwizdała.
— Co się nie mam bać?...
Zorza stała się jeszcze czerwieńsza, więc Gwizdała wyciągnął ku niej rękę i szeptał dalej:
— Widzisz tę jasność? Wiesz, głupi, co to jest? To krew. Tu jest Polska, niby nasz kraj: rozumiesz? A hen tam daleko, gdzie się tak świeci, to właśnie Francya...
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 13.djvu/029
Ta strona została uwierzytelniona.