żeby zbałamucić, a potem jak się wezmą, aż wióry lecą!
Wojtek nie wie o tem, że zdanie jego podziela większa część Europy, a jeszcze mniej o tem, że cała Europa myli się z nim razem.
Jadą dalej. Wszystkie domy, jak okiem sięgnąć, pokryte chorągwiami. Na niektórych stacyach zatrzymują się dłużej, bo wszędy pełno pociągów. Wojsko ze wszystkich stron Niemiec śpieszy wzmocnić zwycięskich współbraci. Pociągi poubierane w zielone wieńce. Ułani zatykają na lance bukiety kwiatów, darowywane im po drodze. Między tymi ułanami większość także Polaków. Nieraz słychać z wagonu do wagonu rozmowy i nawoływania:
— Jak się mata, chłopy! a gdzie Pan Bóg prowadzi?
Czasem z przelatującego po sąsiednich relsach pociągu zaleci znajoma piosnka:
Z tamtej strony Sandomierza
Mówi panna do żołnierza...
A wtedy Bartek i jego kamraci podchwytują w lot:
— Panie żołnierz, chodź pokochać.
— Jeszczem nie jadł, Bóg ci zapłać!
O ile z Pognębina wszyscy wyjechali smutni,