sprawdzić, czy każdy jest chłop, jak dwa albo trzy razy zwyczajny człowiek, ale przez okna widać było długie brody i marsowate, poważne twarze starych żołnierzy o ciemnej cerze i błyszczących groźnie oczach. Duch Bartka znowu skierował się ku ramionom.
— Te straszniejsze — szepnął cicho, jakby się bał, by go nie słyszeli.
— Jeszcześ nie widział tych, co się nie dali wziąć — odparł Wojtek.
— Bójże się Boga!
— Obaczysz.
Napatrzywszy się żuawom, poszli dalej. Zaraz przy następnym wagonie Bartek rzucił się w tył jak oparzony.
— O, rety! Wojtek, ratuj!
W otwartem oknie widać było ciemną, prawie czarną twarz turkosa z przewróconemi białkami oczu. Musiał być ranny, bo twarz wykrzywiła mu się cierpieniem.
— A co? — rzecze Wojtek.
— To złe, nie żołnierz... Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu!
— Spojrzyj ino, jakie on ma zębiska.
— A niech go wciornaści! ja tam nie będę na niego patrzał.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 13.djvu/043
Ta strona została uwierzytelniona.